Ludzkie ręce dotykają dnia drzewa, na którym rosną grzyby – uszaki. W tle ceglana ściana budynku.Il. Mariusz Tarkawian

Uszaki

Weronika Zalewska
Stary Mokotów, ul. Puławska

Jesienią na wyschniętych konarach drzew na placyku za moją kamienicą rosną uszaki. To plac, który mógłby być gęstym parkiem, schronieniem dla mieszkańców ruchliwej Puławskiej, a jednak składa się głównie z trzepaka i trawy przemieszanej z piachem. Wciąż fantazjuję o alternatywnych życiach dla tej zmęczonej przestrzeni, a pośród tego ciągłego konfrontowania się z wyzwaniami budowania społeczności uszaki dają mi szczególnie dużo frajdy. Rosną na wyschniętym konarze i nieustannie zmieniają jego kształt w faliste tańce – coraz to inne koła, elipsy, jakieś górskie ścieżki.

Trudno nakreślić granice uszaka, bo gdy znika, pojawia się troszkę dalej, znów niespodziewanie wychodząc ze spróchniałego drewna. Patrzę na nie, gdy wychodzę z psem, są jak posklejane części ciała – w końcu nawet ich nazwa sugeruje cielesność bliską naszej. Jawią mi się jako ta dziwna istota, mały statek kosmiczny w ogrodzie, kolektywny byt, który nieustannie improwizuje nowe formy cielesności. 

Myślę sobie czasem, jak by to było, gdyby nasza ludzko, sąsiedzka forma cielesności (wspólnota kamienicy przy ul. Puławskiej) także transformowała się w nowe formy, testując przestrzeń i odżywiając się poprzez relacje, często niespodziewane. Ten ogród wyglądałby zupełnie inaczej, na powierzchni pięciuset metrów kwadratowych mógłby wyrosnąć inny, uszasty (a więc także uważny) świat. Myśląc o tym, nierzadko wybucham śmiechem. Jesteśmy w tak zupełnie innym miejscu, choć przecież żyjemy na jednej planecie.

Fakt, że uszaki są jadalne, w pewnym sensie mnie uspokaja – rosną w smutnym miejskim ogródku, a jednak są zarówno ufoludkiem, jak i potencjalnym pożywieniem na trudne czasy. Żeby je zjeść, nie musimy ich całkiem wycinać ani wyrywać – można skubnąć część i pozostawić odradzającą się grzybnię. Przypominają mi o regeneracji, o tym, że jesień i zima też potrafią być pełne życia, często niewidzialnego gołym okiem. Są lekiem na chandrę w czasie, gdy wszystko zdaje się hibernować, a przez okna wlatuje gęsty smog. Przypominają, że nawet spróchniałe drzewo może być pełne oddechu. Przypominają o naszym ludzkim losie w mieście, gdzie wciśnięci pomiędzy szare budynki fantazjujemy o byciu trochę jak te uszaki – pokręcone, wspólne, odżywcze i odżywione.

Ludzkie ręce dotykają dnia drzewa, na którym rosną grzyby – uszaki. W tle ceglana ściana budynku.Il. Mariusz Tarkawian
Przejdź do poprzedniej historii
Przejdź do kolejnej historii
Copyright © Fundacja Puszka